Żyli szybko i szczęśliwie – ślub po koreańsku cz.1


CODZIENNOŚĆ


Żyli szybko i szczęśliwie – ślub po koreańsku

Daegu 2009



Idziemy z Ommą długim korytarzem. Po obu stronach ciągną się rzędy drewnianych drzwi. Niektóre są otwarte i odsłaniają wnętrza – niewielkie pokoje urządzone ze smakiem w tradycyjnym koreańskim stylu. Kątem oka  łapię stojącą w jednym z nich dziewczynę odzianą we wspaniały czerwony ślubny hanbok i ozdobne nakrycie głowy. Wygląda jak koreańska królowa przeniesiona tu wprost z czasów Joseon. Mijamy ją z respektem.

- Ej, no a wy gdzie niby idziecie? – syczy nagle zjawisko, i to po polsku.

Odwracamy się zdumione i patrzymy uważniej. Piękność z Joseon w haftowanej szacie, kolorowym jokduri  na głowie i z czerwonymi kołami na policzkach… to moja własna Siostra.

-----------------------------------------------

Dziewczyna poznaje chłopaka, Koreańczyk poznaje Koreankę, a czasem nawet cudzoziemka poznaje Koreańczyka. Padają słowa oświadczyn. I co dalej? Czas jakoś zalegalizować związek. Jak przebiega ślub w Korei? Tak jak wszystko inne w tym kraju ‒ zgodnie ze złotą zasadą „ppalli, ppalli”, czyli „szybko, szybko”. W większości przypadków to zapotrzebowanie spełniają pałace ślubów. Tu na miejscu realizuje się wszystko – od wyboru i wynajmu strojów, po ceremonię ślubną i przyjęcie weselne. Naprawdę wszystko. Zamiast jeździć po całym mieście, angażując stylistki, kosmetyczki i fotografa, wystarczy wyłożyć pieniądze w jednym miejscu i dostać przygotowany na miarę kompletny „zestaw ślubny”. Tu, po ustaleniu daty ceremonii, przy pomocy konsultantek państwo młodzi wybierają ślubne kreacje i makijaż. Tu w dniu ślubu są profesjonalnie przygotowywani i ubierani. Tu odbywają sesję zdjęciową. Tu, zależnie od wyboru, biorą udział w jednej lub dwóch ceremoniach ślubnych, po czym wraz z gośćmi udają się na weselny posiłek. Bardzo sprawnie, bardzo wygodnie i szybko. Oczywiście szybko! Jak dla mnie – owoc koreańskiego geniuszu!

W tym pokoju styliści przygotowują młodą parę

Jak to się zaczyna…

Ślub cywilny trzeba zawrzeć w urzędzie, ale rodzina i znajomi młodej pary uważają małżeństwo za prawomocne, jeśli tylko odbyła się ceremonia w pałacu ślubów lub kościele. Zarejestrować się można wcześniej, czy później, kto o to dba!

– Moi znajomi zalegalizowali swój związek w urzędzie rok po ślubie – opowiada Hwajin. – Nikt się tym nie przejmował.

– Rejestracja w urzędzie to niezbędna procedura, ale zupełnie nieuroczysta – wspomina Unni. – Na ślub cywilny udaliśmy się do gucheong (kor. 구청, coś na kształt urzędu dzielnicy), tak jak staliśmy w t-shirtach, prosto z ulicy. E. zawezwał dwie osoby ze swojej pracy, by podpisały dokumenty jako świadkowie. Ja miałam przy sobie akt urodzenia i zaświadczenie, że jestem niezamężna. Pobraliśmy numerek z maszyny przy okienku, wypełniliśmy podane przez urzędniczkę papiery i… wolność E. poszła precz! Krótko potem zamówiliśmy ceremonię w domu weselnym.

-----------------------------

Daegu, wcześnie rano. Zajeżdżamy z rodziną przed szary budynek o wyglądzie biurowca. Zadzieram głowę. Moloch ma kilka pięter i wygląda na obszerny. Nie przedstawia się ani trochę romantycznie, ale to tu, w pałacu ślubów Wedding Renaissance, rozpoczyna się wspólna droga Unni i Hyungbu.

Panna młoda dobiera welon i ozdoby

Dwa razy lepiej niż raz!

W środku poznajemy najbliższą rodzinę ze strony koreańskiej.  Zaraz potem Państwo młodzi znikają gdzieś, uprowadzeni przez pracowniczki obsługi. Idą się przebrać. Ja i Rodzice pozostajemy w poczekalni na kanapach razem z Matką i krewnymi szwagra. 

Zostawiam Rodziców zajętych wymianą zapoznawczych uśmiechów i ruszam na poszukiwanie Siostry. Znajduję ją w obszernej salce oznakowanej jako przygotowalnia państwa młodych. Przed rzędem luster okolonych lampami, niczym w przygotowalni aktorów teatru, siedzi Hyungbu. Stylistka nakłada mu fachowy make up. Siostra już umalowana profesjonalnie niczym gwiazda estrady udaje się do pokoju obok, by nałożyć suknię ślubną.  Tu to dopiero jest raj! Sala wygląda jak buduar księżniczki, pełen zwiewnych sukni i ozdób. 

Po nałożeniu sukni panna młoda zasiada na podwyższeniu przed ogromnym lustrem, pod różowymi kotarami spływającymi z sufitu. Dwie stylistki kręcą się wokół niej, dopasowują tiarę, welon, biżuterię. Wyciągają kolejne błyszczące akcesoria z przeszklonej gablotki. Inna trzyma usłużnie w pogotowiu przygotowany dla Siostry bukiet kwiatów. Hyungbu, już w garniturze i make up’ie zbliża się, by popatrzeć i wyrazić swoje uwagi, a ja podziwiam zmyślność koreańskiego biznesu ślubnego. Jakże różni się wygląd i atmosfera tego miejsca od zwykłego salonu kosmetyczki lub fryzjerki, a na pewno od domowego wnętrza, gdzie często polskie panny młode stroją się w ślubne kreacje. Tu naprawdę można poczuć się wyjątkowo.

Stylistki szykują pannę młodą


Dom weselny to świecka instytucja. Co z chrześcijanami, którzy pragną zawrzeć związek małżeński w kościele? Również nie muszą się martwić organizacją wielkiego dnia. Wszystko przebiega tak samo, jak w pałacu ślubów, tyle, że zamiast przed pracownikiem, młodzi stają przed księdzem lub pastorem przy prawdziwym ołtarzu. Reszta bez zmian – kościół udostępnia młodej parze pokój przygotowań i salę bankietową, również na miejscu. Żadnego przemieszczania się po mieście!

Jeszcze ponad dziesięć lat temu, w czasie opisywanych wydarzeń, najbardziej popularną formą ślubu w Korei były dwie ceremonie, jedna po drugiej – na sposób zachodni/amerykański i na styl koreański.

– Aktualnie narzeczeni wybierają raczej jedną ceremonię na wzór zachodni – Hwajin przebiega myślami wspomnienia ślubów znajomych – Jest taniej. I oczywiście szybciej. Jeszcze szybciej! Można oczywiście zamówić tradycyjną ceremonię, ale wiadomo, trzeba zapłacić.

Zgodnie z modą 2009 Siostra i Szwagier zamawiają dwie ceremonie. Zaczynamy od stylu amerykańskiego, udając się pod odpowiednio urządzoną salę na jednym z pięter budynku.

W przeciwieństwie do zwyczaju polskiego, w Korei koperty z pieniędzmi wręcza się przed, a nie po ślubie. I nie w obecności czy do rąk własnych nowożeńców. Niedaleko wejścia do sali ślubnej stoi stół, służący niejako za recepcję. Zasiada przy nim zazwyczaj ktoś z rodziny pana młodego – brat lub przyjaciel – i to on zbiera gratulacyjne koperty, a  w zamian wydaje kupony na weselną ucztę. Wymaga się, aby koperty podpisać swoim imieniem i nazwiskiem, można też wypisać darowaną wewnątrz kwotę. Tak więc przeglądając po ślubie koperty, młoda para dobrze wie, kto sypnął wonami hojną ręką, a kto raczej poskąpił. Zawsze można ten fakt odnotować w pamięci i „odwdzięczyć się”, gdy nadejdzie okazja, np. ślub gościa-dusigrosza.

Panna młoda ma się czuć jak księżniczka!

Książę i księżniczka

Po wręczeniu kopert „ślubnemu poborcy” rodzina i przyjaciele gromadzą się w holu, przed wejściem do sali, w której odbędzie się ceremonia. Rozmowy, plotki, radosne powitania. Patrzę na gęstniejący tłumek, stojąc z boku. Czuję się bardzo niepewnie. To mój pierwszy pobyt w Korei. Nie znam ani ludzi, ani zwyczajów, po koreańsku ani słowa. Przyglądam się gościom. Starsze osoby w tradycyjnych hanbokach to pewnie krewni, grupa młodych mężczyzn i kobiet to chyba znajomi z pracy. Z ulgą witam twarz Hyungbu, który wyłania się spomiędzy gości, odziany w elegancki garnitur.

– Idź tam – pokazuje ręką na jakąś wnękę – siostra czeka.

Skoro czeka, to idę! Okazuje się, że we wnęce urządzono salkę do sesji zdjęciowych. Żadna Barbie nie oparłaby się temu miejscu!  Ściany obito białym atłasem, na podłodze różowe dywany. Od sufitu spuszczają się ciężkie różowe kotary ze złotymi frędzlami. Poniżej rzędy sztucznych kwiatów. A pośrodku tego wszystkiego stoi różowy szezlong. Na nim to zasiada w pozie księżnej Siostra, pozując do zdjęć w swojej ślubnej kreacji. A więc sesję zdjęciową załatwia się również tu na miejscu! No proszę, wygodnie! I ppalli, ppalli. Inni goście również gromadzą się niedaleko szezlonga, by podziwiać pannę młodą. Fotograf ma swoją wizję i przed obiektyw wzywa szwagra. Aranżuje szybko scenę oświadczyn – Hyungbu klęka, Siostra podaje mu dłoń łaskawym gestem. Pstryk! Ujęcie gotowe. Potem standardowe wspólne zdjęcia, do których zostają poproszeni też Rodzice i ja.

Wnętrze sali, w której odbywa się ceremonia


Gdy kończy się sesja na szezlongu, zostaję porwana z falą gości do sali, gdzie odbywa się główna ceremonia. Tu również dekorator popuścił wodze fantazji. Wnętrze wygląda jak amerykańska kaplica z dużą dozą kiczu. Na tle białej fałdzistej kotary stoi równie biała mównica. Z sufitu zwieszają się kryształowe żyrandole, krzesła dla gości są pięknie obleczone w białe narzuty. Drogę do ołtarza flankują dwa stojaki przybrane różami i świecami. Może i trochę kiczowato, ale przede wszystkim bajkowo. Jakby para młoda po przestąpieniu progu domu weselnego wkraczała w inny wymiar, stając się księciem i księżniczką. Wszystko jest na miejscu, o nic nie muszą się martwić. Przemieszczają się między uroczymi pomieszczeniami niczym koronowana para na balu. Czy nie tak powinni się czuć ludzie w dniu ślubu? Mi się podoba!

Matki państwa młodych biorą czynny udział w ceremonii

Pod opieką hostessy

Olśniona zasiadam w pierwszym rzędzie, jako najbliższa rodzina. Rodzice obojga młodych dostają miejsca jeszcze bardziej uroczyste – odseparowane fotele na samym froncie. Wokół gości śmigają pracownice obsługi, odziane w błękitne uniformy niczym stewardessy w samolocie. Wskazują miejsca, pomagają we wszystkim. Wręczają rodzicom białe rękawiczki. Takie same nosi szwagier. Widocznie tak jest elegancko i zgodnie ze zwyczajem, więc Rodzice posłusznie je naciągają.

Zaczyna grać muzyka i do sali, po białym dywanie wkracza para młoda. Najczęściej, na wzór amerykański, ojciec prowadzi pannę młodą do ołtarza. Siostra wyraża jednak zdecydowany sprzeciw, by „jeden facet przekazywał ją do rąk drugiemu” i nakazuje ojcu siedzieć na miejscu. Na ślub idzie ramię w ramię z narzeczonym. Poprzedzają ich błękitne hostessy. Te ostatnie naprawdę są aniołami stróżami tego miejsca! Czujnie okrążają stadko gości, pokazują, gdzie kto ma siedzieć, co kto ma robić. Kiedy klaskać, kiedy wstawać. Patrząc na nie, nawet ktoś  bez znajomości słowa po koreańsku może odnaleźć się w zawiłościach ślubnej etykiety.

Trwa ceremonia zaślubin!

Sama ceremonia wygląda jak zwykły zachodni ślub, wzbogacony jednak o wschodnioazjatyckie elementy. Hostessy prowadzą najpierw do ołtarza-mównicy matki państwa młodych. Podążając za wskazówkami pracownic, rodzicielki zapalają na ołtarzu świece, potem odwracają się do widowni i kłaniają pięknie. Omma, chociaż nic nie rozumie, powtarza gesty hostessy i radzi sobie całkiem dobrze. Hostessy pokazują, że należy nagrodzić je oklaskami, więc wszyscy posłusznie klaszczemy. W dawnych czasach dwójkę młodych łączył nie szaman, ale powszechnie szanowany sonsaengnim, czyli mężczyzna piastujący poważane stanowisko jak lekarz czy nauczyciel. Dziś na mównicy staje pracownik pałacu ślubów i rozpoczyna przemowę do narzeczonych. Z niezrozumiałego potoku koreańskich słów wyłapuję tylko imię i nazwisko Siostry, reszta pozostaje tajemnicą.

Tort w deszczu konfetti

W pewnym momencie obsługa zaprasza gestami młodych przed oblicze rodziców. Najpierw stają przed siedziskami polskich Ommy i Appy. Szwagier opada na klęczki i wykonuje brawurowy ukłon, przyciskając czoło do podłogi. Siostra przez chwilę rozważa, co ma robić, po czym buch! pada na podłogę i tonąc w tiulach sukni stara się powtórzyć ten wyczyn. Hostessy rzucają się w jej stronę szybkie jak pantery i powstrzymują w pół drogi. Nie, nie! Panna młoda odziana w białą suknię ma odroczony ukłon na klęczkach. Tylko lekko się zgina. Te same czynności należy wykonać przed rodzicami pana młodego.

Urzędnik mówi jeszcze parę zdań i na salę wjeżdża… tort! OK, tort w „kaplicy” zamiast na weselnym stole, trochę to nie po kolei – myślę sobie, ale co kraj to obyczaj.  Młodzi dostają nóż i przy blasku fleszy kroją pierwsze kawałki. Będziemy to jeść? Nie. Tort wyjeżdża. Na zapleczu zostanie zapakowany i zabrany przez kogoś z rodziny. Nigdy się nie dowiemy, kto i kiedy go spożył… Na znak hostessy oczywiście wszyscy klaszczą. Potem do nowożeńców dołączają rodzice i pozują do wspólnego zdjęcia.

Podczas ceremonii dużą rolę odgrywają pomocne hostessy

Czas na wielki finał. Hostessy wyciągają spore trąbki i nagle strzelają z nich deszczem konfetti! Płyną dźwięki marsza weselnego, przy których nowożeńcy opuszczają salę, a za nimi podążają goście. Chcę dogonić Siostrę, ale zanim zdołamy zamienić choć słowo, przed naszą polską rodziną wyrastają kuzynki szwagra i z miejsca zabierają nas ze sobą na wyższe piętro, gdzie odbyć ma się druga – tradycyjna ‒ część uroczystości. Uśmiechnięta Siostra w bieli znika mi z oczu tak nagle, jakby ktoś wyłączył film.


O tradycyjnej koreańskiej uroczystości i zaskakującym weselu przeczytacie w drugiej części relacji „Żyli szybko i szczęśliwie”.

Komentarze