Zdzisiu, wróć! ‒ zwierzęta domowe w Korei

Loki, psi flower boy z Busan

CODZIENNOŚĆ

Zdzisiu, wróć! ‒ zwierzęta domowe w Korei

Suwon, Busan 2018, 2019

Porozmawiajmy o zwierzątkach domowych w Korei Południowej. Myślicie, że będzie mowa o małych pieskach w ubrankach? Cóż, to również. Ale czemu nie zacząć od czegoś ciekawszego? Co powiecie na rohatyńca dwurożnego? Kiedy pierwszy raz  słyszę tę nazwę, nie jestem do końca pewna, z czym mamy tu do czynienia, więc sprawdzam zdjęcia w internecie. Chrząszcz. Wielki, czarny, z masywną głową wyposażoną w wyrostki. Istnieje też odmiana z jednym rogiem – nomen omen – rohatyniec nosorożec.

Zdzisio


Pewnego dnia Siostrzenica wraca ze szkoły ze słojem  wypełnionym ziemią i oznajmia, że wszystkie dzieci w klasie dostały chrząszcze do hodowania. Dla niej to pierwsze takie zwierzątko, ale niektórzy koledzy mają już niejakie doświadczenie – z jakiegoś powodu rohatyńce należą do lubianych w Azji pupili. Razem z Unni  wpatrujemy się w słój podejrzliwie. Strach puścić dziecko do szkoły. Jakiś czas temu Siostrzenica przyniosła z lekcji przyrody kraba i Unni musiała przejść przyspieszony kurs opieki nad skorupiakiem. Krab był maleńki, żywił się specjalnym żelem i czas spędzał na dnie małego terrarium. Otrzymał imię Staś. W Polsce raczej niewielu ludzi trzyma w domu kraby, ale można chyba takiego pupila porównać do rybek w akwarium. To i tak lepsze niż sytuacja Kasi, polskiej  koleżanki Unni, również mieszkającej w Korei. Jej dziecko wróciło z przedszkola ze ślimakiem afrykańskim. 25 centymetrów śluzu i twarda ciemna skorupa. Długość życia do ośmiu lat. Mały krab nie wydaje się przy tym kłopotliwy.


Nie minęło wiele czasu od zejścia Stasia z tego świata, gdy na stole w kuchni ląduje słoik z ziemią i tajemniczym mieszkańcem. Wśród grudek widać coś białego i mięsistego. O zgrozo! Rohatyniec jest jeszcze dzieckiem w formie larwy. Trzeba go umiejętnie hodować, by przybrał postać czarnego chrząszcza. W tym całe wyzwanie i zabawa. Angelika , Agata i Siostrzeniec dołączają do grupy obserwatorów słoja. Mała Siostrzenica staje na paluszkach, starając się lepiej dojrzeć, co ciekawego stoi na blacie. Żadna z obecnych dorosłych osób nie ma wielkiej ochoty wejść w kontakt z larwą, ale należy jakoś zbadać sprawę. Unni z ociąganiem grzebie w ziemi rurką i nagle spomiędzy grudek wyłania się w całej okazałości białe, prążkowane cielsko młodego rohatyńca, na oko z 10 centymetrów. Wydajemy pisk obrzydzenia i nerwowo podskakujemy. Siostrzenica wpatruje się z lubością w słoik.


 Będzie miał na imię Zdzisio – oświadcza. Zaczynam rozumieć, czemu jedną z najpopularniejszych serii animowanych w Korei jest „Larva” – przygody dwóch kolorowych robali. 

Zdzisio - larwa rohatyńca

Zdzisio nie może mieszkać w słoiku, trzeba mu stworzyć lepsze warunki bytowania. Nie ufamy też gazie, która służy za zakrętkę. Agata roztacza wizję, w której Zdzisio w nocy rozrywa materiał, wędruje po mieszkaniu i wpełza którejś z nas na poduszkę. Za nic! Następnego dnia idziemy do sklepu, by zakupić terrarium i specjalną ziemię, bogatą w związki potrzebne do rozwoju naszego zwierzaczka. Dział zoologiczny oferuje wszystkie niezbędne rohatyńcom przybory. Można też zakupić ziemię z jajami, które po jakimś czasie przybiorą formę naszego białego grubaska. A jeśli komuś się nie chce czekać, może kupić od razu dorosłego osobnika w klatce. Przyglądam się przez szybkę drepczącemu chrząszczowi. Nie mam nic przeciwko stworzeniu, ale nie potrafię zrozumieć fenomenu hodowania go w domu. Wracamy do domu z naszymi łupami. Unni wypełnia świeżą ziemią terrarium, a następnie dosypuje ziemię ze słoja wraz z lokatorem. Kiedy mięsiste ciałko głucho uderza o grunt, znów podskakujemy nerwowo. Zdzisio sprawnie zanurza się w ziemi i znika z naszych oczu. Chwała Bogu.

Kolejne dni mijają nam wszystkim na obserwowaniu terrarium i jego mieszkańca. Siostrzenica jest uradowana nowym zwierzątkiem. Jej chomik dżungarski Józio zyskał nowego przyszywanego brata. Angelika zachowuje przy naszym pupilu największy spokój i może dlatego zostaje jego ulubionym domownikiem. Tak nam się przynajmniej wydaje ‒  jesteśmy z Agatą pewne, że odwraca w jej stronę swoją ciemną główkę. Unni wypytuje koreańskie znajome o hodowlę Zdzisiów. Jedna ma sporą wprawę, uwielbia rohatyńce. Co i raz hoduje jednego w salonie. Niestety jej mąż, nietypowo jak na Azjatę, nie przejawia entuzjazmu dla larw. Kiedy stwór leżakuje tuż przy ściance, odwraca terrarium w drugą stronę. Znająca się na rzeczy koleżanka przesyła zdjęcia z książki o chrząszczach. Oglądamy na nich cztery fazy, które musi przejść Zdzisio, by stać się dorosłym osobnikiem. Na razie jesteśmy na etapie pierwszym. Trzeba czekać.

Życie w klatce 


Koty nie zdominowały jeszcze Korei (choć pewnie planują to razem z podbojem całego świata). Mimo że coraz częściej wdzierają się do koreańskich domów, bardziej popularne pozostają tu psy. Jeszcze dziesięć lat temu nie widziałam nigdzie przejawów tego trendu, ale w ostatnim czasie ulice Korei Południowej zaroiły się od małych uroczych piesków. Im słodszy, tym lepszy. Najlepiej maleńki i jasny. Koreańczycy stroją więc swoich pupili w kolorowe bluzy i sukienki z tiulem, a także prowadzają do psich fryzjerów na fryzowanie i farbowanie sierści. Psiego przyjaciela można łatwo nabyć w sklepie zoologicznym. Szczeniaczki spędzają tam całe dnie w małych szklanych celach na witrynie, tak żeby mógł je podziwiać każdy przechodzień. Ten sposób przetrzymywania psów wywołuje mój sprzeciw, ale u większości Koreańczyków raczej nie wzbudza kontrowersji. Hodowla w prywatnym domu również może odbiegać od przyjętych w Europie standardów. Niektórzy właściciele codziennie wyprowadzają swoje maleństwa na spacer, przy okazji z dumą prezentując ich bajeczne wdzianka. Inni nie widzą takiej potrzeby. Znajoma Unni wyprowadza swojego psa raz w tygodniu. Uważa, że zwierzak ma za słabe łapki, by biegać codziennie po dworze. Inna przetrzymuje swojego psa w mieszkaniu… w klatce. Boi się, że zwierzę zniszczy meble lub naniesie sierść. Pupil, poza porą spaceru i jedzenia, spędza dnie na mocno ograniczonej przestrzeni…

W klatkach na pokaz lądują nie tylko pieski.  Kilka lat temu na osiedlu Unni natykam się na zakład organizujący zajęcia dla dzieci. Tematem jest oswajanie ze zwierzętami. Trudno minąć to miejsce obojętnie ‒ przed drzwiami wzrok przyciąga klatka z żywą reklamą ‒ małą świnką. Oczywiście ciasna klatka. Podłoga z pręcików. Ledwo mieści się tu zwierzę wraz z miseczką wody. Nie wygląda na szczęśliwe ani zrelaksowane.  Jedyny plus jest taki, że ulica jest mało uczęszczana i nieszczęsną świnkę nie stresuje zbyt wielu przechodniów i aut. Mimo to jej sytuacja wygląda na nie do pozazdroszczenia i robi mi się jej żal. Jeśli tak wygląda los sztandarowej świnki, nie chcę wiedzieć jak przetrzymywane są inne prezentowane na zajęciach zwierzęta.

Świnka - żywa reklama zajęć dla dzieci

Można też przesadzić w drugą stronę. Pewnego razu w pociągu spotykam parę niemłodych Koreańczyków, podróżujących ze swym pieskiem. Zwierzak spełnia wszelkie koreańskie wymogi – maleńki, jasny i tak słodki, że ściąga spojrzenia wszystkich wokół. Na pierwszy rzut oka widać, że państwo niezmiernie kochają swojego pupila. Piesek jedzie w specjalnym nosidełku na kolanach właściciela. Przez całą drogę z miasta do miasta pan jest zaabsorbowany maleństwem – całuje je po głowie, karmi, poi, zabawia. Kiedy piesek przysypia, budzi go zachęcając do dalszej zabawy. Widok jest bardzo rozczulający, choć mam wrażenie, że miłość właściciela jest może zbyt natarczywa, a piesek chętnie by na chwilę odpoczął zapadając w sen. Nie jest łatwo o chwilę niezależności, gdy pełni się rolę żywej pluszowej zabawki.

Idealny koreański pies - mały i słodki


Loki

Adoptowanie psów ze schroniska nie jest w Korei popularne. Niestety tam ciężko znaleźć maleństwo spełniające wymogi bycia „kwiopta” (kor. 귀엽다), czyli uroczym. Trzeba się też spieszyć z wyborem. Po upływie dwóch tygodni, jeśli nie zjawi się właściciel, psy zostają uśpione. O psie schroniska wypytuję Monikę, tak jak i Unni żonę Koreańczyka, mieszkającą w Busan.

 To nie był przyjemny widok – wspomina Monika, która w miejscowym schronisku przygarnęła szczęściarza imieniem Loki – Wszystkie psy, oprócz tych naprawdę dużych, są trzymane w ciasnych klatkach. Te, które się nie mieszczą – na łańcuchach.

Sam Loki siedział we własnych odchodach w tyciej klatce z pręcików – Jak chomik! – denerwuje się Monika. – Koreańczycy muszą się jeszcze nauczyć, jak lepiej traktować zwierzęta. Całe szczęście słyszałam, że wielu obcokrajowców adoptuje psy i koty ze schronisk. W nich cała nadzieja!

Ten stan może się powoli zmienić, dzięki mediom lansującym ostatnio ten sposób pozyskiwania zwierzęcych przyjaciół. Chociaż wielu celebrytów, będących zwłaszcza dla młodych ludzi prawdziwym wyznacznikiem stylu, często prezentuje w telewizji i mediach społecznościowych swoich zwierzęcych pupili, w większości są to typowe słodkie psiaki. Pomału klaruje się jednak temat adopcji ze schronisk. W 2011 roku popularnością wśród fanów k-pop cieszył się program „Birth of a family”, w którym idole z zespołu Infinite opiekowali się szczeniętami odebranymi interwencyjnie złemu właścicielowi. Zwierzaki trafiły ostatecznie na stałe w dobre ręce widzów programu. W 2018 roku natrafiam na inny program, w którym idole z zespołu The Boyz promują adopcję schroniskowych beagli, będących jak na koreańskie standardy mało atrakcyjnymi zwierzętami domowymi. Chłopcy rozmawiają z weterynarzem o fachowej opiece i przełamywaniu uprzedzeń. Bardzo edukacyjnie. Dobra nasza! Nacisk położony jest na ratowanie opuszczonych zwierząt, które trafiły za kraty schroniska. Jako przykład pojawia się Ogu przygarnięty przez ekipę filmową serialu „Little forest”. Całkiem spory psiak podbił serca widzów oraz nowych opiekunów, otrzymując w zamian dobry byt.  Jeśli nasi celebryci będą przekonujący, jest szansa, by szczęśliwą historię powtórzyły kolejne zwierzaki. Trzymam kciuki.

Jeśli już jesteśmy przy temacie psich wymiarów, Busan wydaje się być innym światem, niż Seul i jego okolice. Busańczycy hodują… duże psy! Już pierwszego dnia przebywania w mieście dostrzegłam na spacerowym deptaku kilka osób prowadzących na smyczach psy, można by powiedzieć w polskich standardach wielkości i wyglądu. Bez ubranek, bez spinek, bez kolorowej sierści. Zwykłe psy! Trafiłam do innego wymiaru Korei! Na tle tych spacerowiczów to ustrojony w kurtkę i buty Loki wygląda na seulskiego pięknisia.

Loki spaceruje na słynnej plaży Gwangalli w Busan


– Jego kurtka była droższa niż moja własna! – śmieje się Monika. Modniś regularnie chadza na przycinanie sierści. Psi fryzjer nie jest w stanie się powstrzymać – spod jego rąk Loki za każdym razem wychodzi z dziwnie podstrzyżonymi uszami lub podgolonymi częściami ciała. Prawdziwy psi flower boy!

Więcej Lokiego można obejrzeć tutaj:
https://www.instagram.com/loki_the_kdog/

Taki inny pies - hodowle psów na ubój


Niezależnie od preferencji i światopoglądu współczesnych mieszkańców Korea jest krajem z wielowiekową tradycją hodowania psów na ubój. Nawet jeśli dzisiejsze młode pokolenie gwałtownie zaprzecza takim nawykom żywieniowym. Może stąd bierze się zwyczaj przetrzymywania tych zwierząt w klatkach. Domyślam się, że hodowanie małych domowych  piesków w kraju z taką historią można porównać do trzymania w polskim domu świnki wietnamskiej w charakterze pupila. Prawdopodobnie większość wielbicieli wieprzowiny bez problemu pochłonęłaby kotlet schabowy, jednocześnie głaszcząc  po głowie swoją świnkę maskotkę. Do powyższych wniosków dochodzę kilka lat temu na jednej z pierwszych lekcji w centrum kultury koreańskiej. Prowadząca zajęcia sonsaengnim (nauczycielka) bez mrugnięcia okiem przyjmuje pytanie ze strony klasy o spożywanie psów. Nie przyznaje bezpośrednio, czy jadła, ale jej łagodny uśmiech pozwala się domyślać, że smak psininy nie jest jej obcy.


 Psy z hodowli na ubój to nie są takie psy jak te trzymane w domu. Są takie duże. Nie są takie słodkie. To coś zupełnie innego. Taki inny pies – opowiada, ignorując utkwione w niej oskarżycielskie spojrzenia polskich uczniów. – Yhm, yhm! – dodaje zachęcająco kiwając głową.

Kilka razy słyszę opowieści o restauracjach serwujących psie mięso, ale z biegiem lat coraz rzadziej. Jeśli wierzyć mediom, ich liczba na terenie Korei jest całkiem spora. Ja nigdy się na nie nie natknęłam, ale przyznaję też , że nigdy nie szukałam w restauracyjnych menu pozycji „posintang” (kor. 보신탕), czyli złowieszczej zupy z psa. Temat psich farm wypływa na chwilę w zagranicznych mediach rok temu, podczas olimpiady w Pyongchang, gdy amerykański narciarz Gus Kenworthy adoptuje suczkę przeznaczoną na rzeź. Istnieją również koreańskie organizacje zwalczające hodowle. Pewnego razu pośrodku dzielnicy Myong-dong natykam się na wcale nie młodą wolontariuszkę takiej organizacji, która aktywnie protestuje przeciwko zabijaniu psów i trzymaniu ich w okropnych warunkach.  Młode pokolenie Koreańczyków w ogóle nie wydaje się być zainteresowane kontrowersyjną potrawą.  Hwajin przyznaje, że nigdy nie jadła psa.

 Może dlatego, że nigdy nie natknęłam się na taką restaurację – mówi szczerze – Nie wiem, gdzie są. Gdybym znalazła, to kto wie… Kiedy jestem za granicą, staram się zawsze skosztować miejscowych potraw. Nie oceniam…

Hyungbu również zarzeka się, że nie jadł nigdy posintang, a z racji wieku trudno zaliczyć go do najmłodszego pokolenia.

 Niby nie jadł, ale kto go tam sprawdzi…  komentuje nieufnie jego dobra polska żona.

Na zakończenie

Co słychać w domowej hodowli? Pewnego dnia Zdzisio zaszywa się głęboko w ziemi i przestaje się pokazywać. Podejrzewamy, że rozpoczął transformację w kolejne stadium młodego rohatyńca. Razem z Angeliką i Agatą nie możemy już czekać na rozwój wypadków – wracamy do Polski, zostawiając Unni samą w rozterce co do stanu naszego robala. Z upływem dni nadchodzące z Korei wiadomości wzbudzają obawy. Zdzisio nie rusza się i zmienił kolor, niestety nie przypomina żadnego ze stadium larwy ze zdjęć w książce. Mamy jeszcze przez chwilę nadzieję, że tak wygląda faza przejściowa, ale kolejne oględziny nie pozastawiają złudzeń. Zdzisio nie przepoczwarza się. Zmarł. Jesteśmy równie niepocieszone jak Siostrzenica. Tyle starań, tyle troski na nic! Kolejny egzotyczny pupil dołącza w lepszym świecie do kraba. Larwowaty rohatyniec nie wzbudzał naszej wielkiej sympatii, raczej obrzydzenie, a jednak… Do każdego zwierzątka można się przyzwyczaić. Teraz, kiedy hodowla poniosła fiasko, a z blatu w kuchni Unni zniknęło puste terrarium, jednak żal.

Jak wyeksponować swojego chrząszcza? - spreparowany okaz i podręcznik


Mija kilka miesięcy i oto Siostrzeniec rozpoczyna edukację w pierwszej klasie szkoły podstawowej. Po upływie dwóch tygodni staje w drzwiach z małym terrarium w rękach. W środku – a jakże – czarny wielki chrząszcz z długim nosem. Pod Unni uginają się nogi. „Robacze wojny: Zdzisio kontratakuje”? Nie. Tym razem zwierz jest martwy. Spreparowany owad  w otoczeniu roślin ma służyć jako ozdoba dziecięcego pokoju. Żywy okaz dzieci oglądały na lekcji przyrody. Z podręcznika nauczyły się też jak przygotować takie oto mauzoleum chrząszcza.

Siostrzeńcowi się podoba. Tylko patrzeć jak żywy następca Zdzisia przywędruje z nim ze szkoły. I jeśli dożyje dorosłości, po śmierci może nawet wylądować w mauzoleum. Są perspektywy. Zdzisiu, wróć!
Zdzisio wyglądał tak!


Komentarze

Prześlij komentarz